Monthly Archives: September 2021

Na mapie biały punkt, gdzie Dunajec rwie…

Miałam sobie marzenie.

Marzenie brzmiało: pojechać na Biały. Powiedziałam marzeniu, żeby się zamknęło, bo przecież nie ma opcji. We wrześniu mam praktyki, poza tym nie wiem, jak to zrobić. Bo jak to się robi, żeby pojechać w kadrze? Trudne pytanie… A poza kadrą no to ja za stara jestem. Przecież to obóz adaptacyjny. No a ja jakby zaadaptowana.

Tak mniej więcej w maju marzenie stanęło przede mną i zapytało, czy chcę na Biały. I to jako muzyczna. Powiedziałam marzeniu, że już biegnęlecępędzę załatwiać praktyki w drugiej połowie września. I zaczęłam się pakować.

W oczekiwaniu na koniec świata

Tak mniej więcej w czerwcu marzenie zepsuło sobie kolano. Musiało pozmieniać trochę planów wakacyjnych, trochę posiedzieć w domu, trochę się zoperować… I zaczęło się bardzo bać. Jak ma pojechać w góry, ale bez gór? W sumie turystycznym nie będzie. Ale msze na trasach będą. A zepsute kolano w Tatry brać to tak jakoś trudno… I ma być bezwartościowym członkiem kadry? Piątym kołem u wozu…? Niby Michał wie i się zgodził. Ale po co komu taka muzyczna?

Tylko gdzieś tam świtała myśl, bardzo cichutko, że przecież Pan Bóg to ma jakoś pod kontrolą. Że przecież nie może być tak całkiem bez sensu. Zbyt duży zbieg okoliczności, że tak bardzo tego wyjazdu chciałam, nic w tym kierunku nie robiłam, a on sam do mnie przyszedł. Przecież niemożliwe, żebym teraz jechała, żeby przez 2 tygodnie cierpieć i utrudniać wszystkim życie. Przecież to ewidentnie prezent, a takiego kaczego jaja to kto jak to, ale On by mi nie sprezentował… Bardzo chciałam w to wierzyć.

Dunajec rwie

Kiedy przyjechaliśmy, zaczęły się przygotowania. Malowanie, klejenie, wieszanie… a to wszystko do rytmu deszczu, który lał dzień i noc, a potem jeszcze raz i tak od nowa i od początku. Gdyby wyjść na nasze podwórko (czego nikt bez powodu nie robił), można by zobaczyć rzeczywiście rwący Dunajec. Nnnie, wcccallle nnie bbbyło zzzimno, ddlaczegggo ppyttacie? Najgorsza jednak była niepewność. No to jak będzie? To będę mogła w te góry, czy nie? Dam radę, czy nie? Liczba mszy na trasie w międzyczasie wzrosła, a ja czułam się fatalnie.

Ucisz burzę…

Aż pewnego dnia przy planowaniu tras zagadnął mnie główny turystyczny, jak to w sumie ze mną. Co ja mogę i jak to zrobić, żebym mogła. I to był dla mnie jeden z przełomów tego wyjazdu. Kiedy okazało się, że nie jestem uciążliwym problemem. I że ktoś ma ochotę coś ogarnąć dodatkowo specjalnie z mojego powodu, żeby było dobrze. I od tego czasu już było dobrze.

A reszta Białego?

Oj, do napisania jeszcze dużo… Góry, niegóry, różne rzeczy grzejące serduszko. Ale niech ten post posłuży za preludium. Dziś już trzeba wyhamować, zgasić lampę i zamknąć książkę, gdy nad głową wznosi się srebrne larum gwiazd.

Do następnego.