Zaprowadź mnie tam, skąd tydzień temu wróciłam. Albo tam, gdzie byłam jeszcze wcześniej.
Zaprowadź mnie znów do Owernii pełnej krów, po której latają piękne motyle. Do rytmu dnia, w którym jest czas na wszystko, ale tego wszystkiego jest tak niewiele. Do budowanej codziennie kapliczki i namiotów rozbijanych w linii. Do ciszy nocy.
Zaprowadź mnie do wieczornej modlitwy. Takiej o, na przykład: https://www.youtube.com/watch?v=fgzIEltUbvc. Albo takiej o, na głosy: https://www.youtube.com/watch?v=6dlCmAWZ8q4. I do ekspresji: https://www.youtube.com/watch?v=CXe6F8so5dI. Bo w zasadzie ta linijka „tiens bon la barre et jusqu’au bout la mer te conduira” to taka bardzo życiowa. A poza tym, że też nam się chciało w te kukiełki i wycinanki…
Pociągnij mnie, gdzie czeka wysiłek drogi, ale potem na pamiątkę zostają dedykacje na mapach. Do mszy z ostatniego dnia z pieśnią „Allez par toutes les terres, à annoncer l’Évangile aux nations”, którą śpiewasz ze świadomością, że zaraz rzeczywiście rozjedziemy się po całej Europie i tekst staje się tak bardzo, bardzo namacalny.
Do „Au revoir, camarade, que le Seigneur te protège…”. Do pierwszej kolacji z sablets, ale też ze szwajcarskimi bułeczkami, litewskimi czekoladkami-grzybkami, kabanosami i rillettes.
Zaprowadź mnie tam, gdzie rano wystarczy wstać 15 minut przed Mszą, bo zdążysz. A potem na śniadanie będzie owsianka. Do wędrówki, do muzeum sera, którego średnicę mierzyło się potem linijką z kompasu, żeby go podzielić na 11 równych części i jadło się z winem. Do kościoła w St. Nectaire.
Do krzewu winnego i prób opisania tego, co najpiękniejsze w kobiecie, którą podziwiam.
Do krów, które wykopały nas z naszego miejsca noclegu i trzeba było szukać innego.
Do niespodziewanie wytkanej nici porozumienia, Matki Bożej Rowerowej i rozmów z anarchistami.
Do tak innej wędrówki, która była zarazem tak podobna.
Zaprowadź mnie tam… Ale jeśli powrotu nie ma, spraw, żeby wspomnienia nie uleciały z głowy i z serca. Niech Płomień Pański płonie.
L’Uriyyah.
To mam od was :)